Ładowanie menu
i linków Facebook.


Jeśli ten napis nie znika,
kliknij tutaj.
   W okupowanej Warszawie   O mnie   Metoda Woytowicza  
Uroczy fantasta...
Wspomnienie o profesorze Bolesławie Woytowiczu

(5.12.1899 - 11.07.1980)
W środku: profesor Bolesław Woytowicz
 Powiększ klawiszem f lub kliknij na ikonkę (na prawo-góra)   Pomoc
Kliknij na zdjęcie, aby przeczytać podpis. Jak powiększać?

W jednym rogu ogromnego salonu Profesora stały dwa brązowe Steinwaye: żaden tam „wysoki połysk”, tylko piękne, lekko zmatowiałe drewno palisandru indyjskiego - poniżej zamieszczam zdjęcie z serwisu Brenton Evans Pianos przedstawiające bardzo podobny, chociaż nieco starszy model (rocznik 1884). Podłogę zaścielały perskie dywany (jak ten na zdjęciu, tylko dużo większe), a nogi instrumentów spoczywały na wklęsłych, kryształowych podstawkach, które Jadwiga trafnie nazywa „popielniczkami”. Miały one rzekomo poprawiać walory akustyczne - nigdy nie miałem okazji sprawdzić na ile, ale z pewnością coś w tym musiało być. Na podobnych stoi piękne pianoforte w Muzeum Turgieniewa (w Bougival pod Paryżem), na którym ponoć grali Brahms i Klara Schumann.

Na fortepianie stojącym po prawej stronie grali wszyscy uczniowie, był więc już trochę sfatygowany - zgrane filce dawały jasny, ostry dĽwięk, a na wewnętrznej powierzchni klapy, spod wydrapanego uderzeniami paznokci lakieru, wyzierało gołe drewno. Ten z lewej był używany bardzo rzadko, „od święta”. Gdy już jakiś program był wykończony, na ostatniej lekcji przed występem lub egzaminem Profesor pozwalał mi zagrać na tym fortepianie. Miał tajemniczy, aksamitny dĽwięk i granie na nim było prawdziwą nagrodą za pracę włożoną w przygotowanie utworów..

Wciśnij klawisz  F11  i kliknij na zdjęcie. Powiększanie zdjęć jest dwustopniowe:
najpierw do rozmiarów ekranu, a potem (ewentualnie) można je jeszcze powiększyć do maksimum. Pomoc

Określenie „uroczy fantasta” pochodzi od Jadzi Dzielskiej, która zaczęła się doktoryzować u Profesora w tym samym mniej więcej czasie, gdy ja zaczynałem liceum. Dzięki niej mam teraz dwa spojrzenia na Profesora: samej Jadwigi - która od początku, jakkolwiek z całym szacunkiem, patrzyła na śmiesznostki Profesora z przymrużeniem oka - i moim własnym, czyli z perspektywy piętnastoletniego młokosa, dla którego Profesor był niemalże Zeusem Gromowładnym Chociaż... Jak zobaczycie w dalszym ciągu mojej opowieści, nawet w tak młodym wieku miewałem już pewne wątpliwości, co do niektórych profesorskich teorii.

Moje koleżanki studentki nazywały go „Dziadek”, co w owych czasach na pewno mało komu kojarzyłoby się z Kasztanką. Jadzia natomiast mawiała o nim „Bolo” (oczywiście dowiedziałem się o tym dopiero po studiach!) i tak już zostało do dzisiaj, gdy „z łezką w oku” wspominamy go sobie. Niech już więc i tak tutaj zostanie - popatrzcie zresztą na pierwsze zdjęcie, czy to imię nie pasuje do niego (a muzyka Capriccia do zdjęcia...)?

Jadwiga wybrała Profesora na promotora swojej pracy doktorskiej („Rola i funkcja fortepianowego repertuaru pedagogicznego w muzycznym rozwoju dziecka”) i dość długo go „emablowała” - według jej własnego określenia - aby się zgodził. Ponieważ zawsze był bardzo zapracowany, przekonywała go, że „nic nie będzie musiał robić, tylko podpisać i póĽniej chodzić w glorii tak wspaniałej pracy doktorskiej”. A że Bolo zawsze lubił ładne dziewczyny, w końcu się zgodził. Z tamtych lat pochodzi zdjęcie nr 4 zrobione Profesorowi przez Jadwigę na dworcu kolejowym w Poroninie oraz zdjęcia Jadwigi (nr 6 i 7) wykonane w Białym Dunajcu przez samego Profesora jakimś na tamte czasy ekstra aparatem fotograficznym („bo on miał zawsze wszystko «najbardziej super»” mawia Jadzia z lekkim przekąsem i wielkim rozrzewnieniem ).

Na dworcu w Poroninie (fot. Jadwiga Dzielska)
Biały Dunajec, willa państwa Ustupskich (zdjęcie z roku 2010).
Profesor przyjeżdżał tu w lecie co roku, przez blisko 30 lat. Zajmował cały parter - na środku zdjęcia jego balkon.
Biały Dunajec - Jadzia Dzielska sfotografowana przez Profesora
Jeszcze raz Jadzia Dzielska sfotografowana przez Profesora w Białym Dunajcu

Myślałem, że tylko mnie, jako bardzo młodemu człowiekowi, Bolo dawał praktyczne instrukcje z różnych najdziwniejszych dziedzin życia (o tym póĽniej - niektóre z nich, to prawdziwe perełki!). Ale nie, Jadwidze, osobie w zupełności już wtedy dorosłej, też dawał rady. „Zgadaliśmy się” na ten temat dopiero parę tygodni temu - w roku 2012! Gdy go odprowadzała z PWSM mieszczącej się wówczas przy ulicy Bohaterów Stalingradu (przed i po okresie komunistycznym - ulica Starowiślna) na dworzec PKP, bywała zapraszana na obiad do Wierzynka, gdzie dowiadywała się, jak, na ten przykład, kroić na talerzu kotlet de volaille, żeby nie ochlapać siebie i współbiesiadników!

Bolo miał umysł bardzo ścisły, ale czasami tak się zapamiętywał w swoich logicznych wywodach, że sprawiał wrażenie przysłowiowego naukowca, który, gdy zwrócono mu uwagę, że ma jedną skarpetkę zieloną, a drugą czerwoną, powiedział zdumiony „Rzeczywiście! A w dodatku mam jeszcze drugą taką samą parę w domu!” Do dziś zaśmiewamy się np. z „Bolowej” (to nie ja - to znowu określenie Jadzi) definicji rytmu, którą i mnie serwował dokładnie w tej samej postaci:

Opowiada Jadzia Dzielska:
Profesor - jak zwykle mówiąc szybko, głośno i władczym tonem:
- Pani Jadwigo, czy pani wie, czym jest rytm??
Jadzia - grając potulną studentkę:
- Nie wiem, panie profesorze.
Profesor - triumfalnie:
- Rytm, pani Jadwigo, jest funkcją uwagi!
Jadwiga - udaje zadziwioną i tłumiąc wybuch śmiechu:
- Ach tak...

Wróćmy jednak do salonu Profesora. Skosem do rogu pod oknem stało ciężkie, ciemne biurko (na zdjęciu nr 9 widać tylko lampę, która na nim stała). Były tam również dwa wielkie klubowe fotele i tej samej maści skórzana kanapa. Wszystko oczywiście przedwojenne - nie wiem, jakim cudem udało mu się te meble ocalić z okupowanej Warszawy. Gdy Profesor chciał coś napisać siedząc w fotelu, najpierw przewieszał jedną nogę przez jego boczne, stosunkowo wysokie, oparcie, następnie zaś opierał nuty na kolanie, aby tam nanieść jakieś adnotacje. Było to naprawdę bardzo zaskakujące i zabawne, gdy poważny człowiek, mający już prawie siedemdziesiąt lat, przyjmował w całkiem naturalny sposób tak nieoczekiwaną pozycję. Miałem naprawdę duże trudności z utrzymaniem powagi, gdy to zobaczyłem po raz pierwszy!

W salonie, obok biurka
Audycja telewizyjna z końca lat 1960-tych (sfotografowałem ekran telewizora)
Audycja telewizyjna z końca lat 1960-tych (sfotografowałem ekran telewizora)
Ostatnie zdjęcie (fot. Józef Wróbel)
Zdjęcia ze zbiorów Jadwigi Dzielskiej, Moniki Sikorskiej-Wojtachy i moich własnych

Najbardziej lubię zdjęcia 10 i 11, które zrobiłem podczas audycji telewizyjnej Profesora, pod koniec lat 1960-tych. Tak naprawdę wyglądał. Udało mi się uchwycić jego charakterystyczne spojrzenie, gdy słuchał swojego rozmówcy i asymetrię ust, gdy mówił. Prawdziwy „Bolesław Krzywousty” To, że nie dostał takiego przydomka, zawdzięczał bez wątpienia swojemu autorytetowi i wielkiemu szacunkowi, jaki wzbudzał. Nie wiem, jakim cudem te zdjęcia się udały, zważywszy kiepski poziom techniczny mojego ówczesnego Zenita! W albumie pozostały dwie wyblakłe odbiteczki 6x9 cm, których jakość udało mi się trochę poprawić na komputerze.

Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że w owych czasach nie można było nawet marzyć o przeprowadzeniu w radiu czy w TV prawdziwego wywiadu na żywo. Technika nagrywania programów była wtedy jeszcze bardzo niedoskonała, więc programy faktycznie emitowano na żywo, ale według ściśle ocenzurowanego scenariusza. Taki scenariusz był dokładnie spisywany na papierze, a jeśli zyskał akceptację cenzora, nawet przecinka nie można było w nim zmienić.

Tylko Jerzy Waldorff ważył się niekiedy wyłamywać z tych drakońskich reguł i - gdy mu kiedyś przed kamerami podano jakieś marne musujące wino udające szampana - wykrzyknął: „Co wy mi tu dajecie jakiegoś SI-KA-CZA! Prawdziwego szampana poproszę!” Posłuchaj głosu Waldorffa z Wikimedii, wzmocnij w wyobraĽni ten głos słusznym oburzeniem i otrzymasz w przybliżeniu sposób, w jaki to zabrzmiało! Ze zrozumiałych względów, już w następnej sekundzie ujrzeliśmy bardzo wtedy popularną planszę „Przepraszamy za usterki”

Profesor Woytowicz opowiadał mi, że całego tekstu swojej audycji telewizyjnej musiał nauczyć się na pamięć, ale podczas emisji (na żywo) mieliśmy dreszcz emocji, bo w pewnym momencie miał tzw. „dziurę pamięciową”. Prowadzący (lub prowadząca - już nie pamiętam) zapytał o jego studia w Paryżu. Profesor powiedział: „Nadia Boulanger...”, zrobił dużą pauzę i zaczął improwizować, mówiąc bardzo powoli, jak gdyby w zamyśleniu przypominając sobie dawne czasy: „pro-fe-sor Na-dia Bou-lan-ger...” W tym momencie złapał wątek i już dalszy ciąg audycji potoczył się gładko!

CIĄG  DALSZY  W  PRZYGOTOWANIU
*     *     *
Copyright © 2012, Aleksander Woronicki
Strona poprzednia    Mapa serwisu    Opinie o serwisie    Strona następna      
Oznakowanie Kamienia Karłowicza w Tatrach
Przeczytaj:
 o naszej petycji (zobacz dotychczasowe wpisy)
 oraz o pierwszych wynikach naszej akcji