Kolejka do kasy Muzeum Powstania Warszawskiego była taka długa, że staliśmy na zewnątrz. Pod parasolem, bo padał ulewny deszcz. W pewnym momencie zobaczyłem obok nas Alinę Janowską, jak zmierza w strugach deszczu do wejścia. Szepnąłem Ninie do ucha: „Widziałaś”?
Dotarłem do kasy, kupiłem bilety, zacząłem się rozglądać za Niną, która jak zwykle utknęła w sklepiku przy półkach z książkami, i nagle stanąłem oko w oko z panią Janowską. Powiedziałem „Dzień dobry” i zaczęliśmy rozmawiać. Nina się odnalazła i dołączyła do nas mówiąc (jak zawsze mocna z historii): „Pani jest bliĽniakiem astrologicznym Andrzeja „Morro” Romockiego.” Po chwili rozmowy pani Alina stwierdziła, że „Trzeba coś zjeść”. Pomaszerowaliśmy więc do kawiarni Muzeum, gdzie z trudem zdobyliśmy stolik i przy naleśnikach z serem przegadaliśmy ponad dwie godziny: o Konkursach Chopinowskich, o okupacyjnych koncertach mojego profesora, Bolesława Woytowicza, o egzaminie pani Aliny z wiersza, czyli z jambów i trochejów, o początkach jej kariery aktorskiej („wyłowił” ją Tuwim - jeszcze jeden dowód na jego genialność!) Ale przede wszystkim, oczywiście, o Powstaniu Warszawskim i jej wspomnieniach z Batalionu Kiliński. Niektóre wręcz wstrząsające...
Dostałem pozwolenie na fotografowanie, z czego skwapliwie korzystałem. Zrobiłem masę zdjęć i potem nie wiedzieliśmy, które z nich zamieścić na tej stronie, bo pani Janowska jest niewiarygodnie fotogeniczna. Ma taki kontakt z obiektywem, że wszystkie zdjęcia okazały się świetne, a w dodatku każde z nich miało w sobie coś wyjątkowego. Zobaczcie zresztą sami! To się nazywa pro-fe-sjo-na-lizm wielkiej aktorki!!!
Poniżej zamieszczam więc owe najbardziej udane zdjęcia, a śliczne akwarele na końcu zostały namalowane przez męża pani Janowskiej, sławnego szablistę i architekta, Wojciecha Zabłockiego.